Nie tak dawno temu stateczni i poważni producenci aut wcale nie kryli, że tuning produkowanych przez nich aut bardzo im się nie podoba. Jakiekolwiek ślady poważniejszych modyfikacji – i po gwarancji! Podwyższanie mocy fabrycznych silników? Odradzamy! Przecież każda taka zmiana odbywa się kosztem zmniejszenia rezerw wytrzymałości podzespołów!
Dodatkowe pakiety stylizacyjne czy aerodynamiczne? Nie wypada, a w dodatku mogą zepsuć dopracowaną w tunelach aerodynamicznych formę fabrycznego nadwozia.
Szersze opony, obniżone zawieszenia? Wydechy o bardziej wyrazistym dźwięku? Po co to komu? Takie rzeczy były dostępne najwyżej dla fabrycznych teamów, w pojedynczych egzemplarzach przygotowywanych przez fabryczne działy sportu. Normalny nabywca mógł sobie zwykle zażyczyć najwyżej skromne spojlery, bojowo wyglądające naklejki, ładniejsze felgi.
Kiedy jednak okazało się, że nie każdy, kto kupuje nowy samochód, chce jeździć nudnym, niewyróżniającym się z tłumu autem i że „nisza” aut tuningowych nie jest wcale mała, producenci sami postanowili uszczknąć trochę z tego tortu, który wcześniej zostawiali tunerom. A czasem nie tylko uszczknąć. Wiele zasłużonych, niezależnych wcześniej zakładów i manufaktur modyfikujących auta, zostało po prostu wykupionych przez producentów aut – tak stało się między innymi z kultowym AMG przejętym już w 2005 roku przez Mercedesa, czy manufakturą Alpina, która od 2022 roku należy do BMW.
To, co kiedyś było ekstremalnym tuningiem, teraz wchodzi na salony, a auta, których osiągi nie tak dawno temu wzbudzałyby przerażenie i których stateczni producenci baliby się oferować „klientom z ulicy”, są teraz dostępne w salonach! I mowa tu nie tylko o autach przygotowanych do sportowej jazdy po utwardzonych nawierzchniach, ale też o rasowych terenówkach, fabrycznie przygotowanych tak, że bez większych modyfikacji mogłyby startować w rajdach Baja!
Oto nasz subiektywny przegląd szalonych aut, które można kupić wprost z salonu, jeśli tylko ma się wystarczająco dużo pieniędzy i… odwagi. I nie chodzi to wcale o supersamochody, które od podstaw budowano jako auta o najwyższych osiągach, ale o ekstremalne, fabryczne wersje popularnych aut „dla ludzi”.
Konkurs Hot Wheels Legends
We wszystkich prezentowanych poniżej autach można się zakochać – prawdziwemu fanowi motoryzacji trudno obok nich przejść obojętnie. Wszystkie one mają jednak pewną wadę, o której musimy was lojalnie uprzedzić. Są mocne, fascynujące, zwykle świetnie wyglądają i jeszcze lepiej jeżdżą, ale żadne z nich nie ma najmniejszych szans, żeby… wygrać w konkursie Hot Wheels Legends, który właśnie trwa!
Hot Wheels Legends Poland to konkurs, którego celem jest wybranie najciekawszego projektu tuningowego. Spośród zgłoszonych już do konkursu projektów, do finału trafią trzy: jeden zostanie wybrany przez jury konkursu, drugi przez projektanta Hot Wheels, a trzeciego wybiorą fani w głosowaniu online. Więcej szczegółów znajdziecie na stronie https://hot-wheels-legends.auto-swiat.pl/
Mercedes AMG A45 – kompakt na sterydach
Igor Kohutnicki / Auto Świat
Dziś trudno w to uwierzyć, ale jeszcze nie tak dawno temu auta marki Mercedes miały image „dziadkowozów” – samochodów dla statecznych, dojrzałych nabywców, dla których solidność i komfort były ważniejsze od osiągów, wyposażenia czy technologicznych nowinek. W milionach egzemplarzy sprzedawały się wersje z silnikami diesla, chętnie wybierane na taksówki, a limuzyny z potężnymi silnikami z wyglądu niemal nie różniły się od najsłabszych wersji. Owszem, były też modele sportowe, ale poza nielicznymi wyjątkami, głównie z nazwy, a niekonieczne z charakteru i temperamentu. Dziś jest inaczej! Niemal każdy model Mercedesa ma swój odpowiednik sygnowany logo AMG. Mercedes AMG A45 to ekstremalny kompakt, z napędem 4x4 i dwulitrowym, doładowanym silnikiem o mocy aż 421 KM, który do setki przyspiesza w mniej niż 4 sekundy. Za taką A-klasę na sterydach trzeba zapłacić co najmniej 289 900 zł, chociaż większość nabywców daje się skusić na dodatkowe gadżety i dodatki, które z łatwością windują cenę do ponad 300 tys. złotych. Mało? Niezależni tunerzy idą o krok dalej i oferują podniesienie mocy np. do niemal 490 KM! I pomyśleć, że podstawowe wersje klasy A oferowane są z silnikami benzynowymi o pojemności 1.3 litra i mocy 109 KM, lub dieslami 1.5 rozwijającymi zaledwie 95 KM, tymi samymi, które można spotkać np. w budżetowych autach marek Dacia, Nissan czy Renault…
Mercedes G63 AMG – jego dziadek był prostą terenówką
Adam Miukła / Auto Świat
Mercedes G to model, który produkowany jest nieprzerwanie od 1979 roku, ale od tamtej pory zmienił się nie do poznania. Debiutował jako solidna terenówka, bez żadnych luksusów, za to ze sprawdzoną i prostą mechaniką i nadwoziem skonstruowanym tak, żeby mógł je naprawić kowal na końcu świata. Pod maski pierwszych „gelend” trafiały te same silniki co do taksówkarskich „beczek”, głównie letargiczne, wolnossące diesle o mocy 72 i 88 KM. Przekroczenie 120 km/h było wyczynem, a przyspieszenie do setki zajmowało pierwszym Mercedesom klasy G kilkadziesiąt sekund. We wnętrzu straszyła goła blacha, podłoga wyłożona była gumą, a zegary, kierownica, przyciski i inne detale żywcem wzięto z dostawczego modelu T1. Teraz w salonie Mercedesa można kupić (choć to nie takie łatwe, bo dostępność tych aut jest ograniczona), model G63 AMG, który zachował wprawdzie ogólne kształty i kontury swojego przodka, ale pod maską ma silnik o mocy 585 KM i może rozpędzić się do 220 km/h. Cena: ponad półtora miliona złotych!
Ford Ranger Raptor – tym autem możesz nawet poskakać
Jarosław Horodecki / Auto Świat
Pickupy powstawały jako auta do pracy, były chętnie wybierane przez farmerów. Owszem, poza maszynami „do pracy” zdarzały się też egzemplarze tuningowane, zwykle własnoręcznie przez swoich właścicieli. Tyle że jazda takimi autami nie wszędzie była w dobrym tonie – podniesiony pickup kojarzył się przede wszystkim ze słuchającymi muzyki country „redneckami”. Z czasem jednak pickupami zainteresowali się też miejscy kowboje i miłośnicy rekreacyjnego off-roadu.
Ford Ranger Raptor to ekstremalna, fabryczna wersja popularnego, średniej wielkości pickupa marki Ford. Zamiast roboczego diesla ma pod maską podwójnie doładowany silnik V6 o pojemności 3 litrów (nowego Raptora można też mieć z dieslem, ale po co?) i mocy 292 KM, który współpracuje z 10-biegową przekładnią automatyczną. Ale nie to jest w tym aucie najważniejsze – poza muskularnym wyglądem – niczym jak u wyrośniętego Hot Wheelsa – ma też wzmocnioną ramę i doskonałe, sterowane elektronicznie zawieszenie FOX.
Ten zestaw pozwala bawić się tym autem niemal tak, jak bawiłeś się zabawkowymi samochodzikami. Długie i wysokie skoki na wertepach? Żaden problem! Samochód wytrzyma! No i napęd i sterująca nim elektronika skonfigurowane są tak, że nawet amator może w tym aucie zawstydzić doświadczonych offroaderów z ich „zmotami” – jeśli tylko wybierzesz odpowiedni do warunków tryb jazdy i pozwolisz autu robić swoje, to przejedziesz nawet ambitne przeszkody. A jeśli Ranger Raptor jest dla Ciebie wciąż za mały, to w USA mają też Raptora budowanego na bazie większego modelu F150.
Tesla Model S Plaid. Elektryzująco szybki
Jako mały chłopiec, bawiąc się samochodzikami, robiłem „brum, brum”. Nie ja jeden! Niewykluczone, że nowe pokolenia fanów motoryzacji będzie musiało wymyślić sobie jakieś inne dźwięki do zabaw! A wszystko przez coraz bardziej fascynujące auta elektryczne, które przecież żadnego „brum, brum” nie robią. Tak, to nie pomyłka – auta elektryczne mogą być fascynujące, choć nie mają głośnych, cudownie brzmiących, mocnych silników spalinowych. Mają za to niezwykłe osiągi, które tym bardziej robią wrażenie, że po wciśnięciu „gazu” w podłogę, w elektrykach wszystko dzieje się niezwykle szybko, płynnie i bez wysiłku. Trudno znaleźć fabryczne auto spalinowe, nawet wśród supersamochodów kosztujących miliony, które tak potrafi wbić w fotel, jak Tesla model S w wersji Plaid. Trzy silniki o łacznej mocy 1020 KM, napęd 4x4, 2.1 sekundy do setki i prędkość maksymalna sięgająca 322 km/h to wartości wręcz przerażające. I to wszystko w aucie, które pozostaje w pełni użytecznych hatchbackiem z 5 miejscami i wielkim bagażnikiem, które przy spokojnej jeździe na jednym ładowaniu przejedzie nawet ponad 600 km. Cena? Jak na osiągi, to wręcz promocja – ok. 630 tys. złotych. A jeśli dla kogoś to wciąż za małó, to Tesla ma w ofercie też wersję Plaid+ o mocy 1100 KM.
Dodge Challenger i Dodge Charger: amerykańska recepta na adrenalinę
Foto: Newspress / Auto Świat
Nie lubisz technologicznych nowinek, którymi nafaszerowana jest Tesla Model S Plaid? Mamy dla Ciebie bardziej „hotwheelsowe” i klasyczne propozycje! To modele Challenger i Charger marki Dodge, należącej teraz do francusko-włosko-amerykańskiego koncernu Stellantis. Marce Dodge przypadła w tej grupie (do której należy też m.in. Citroen, Peugeot, Fiat, Alfa Romeo, Jeep, czy Opel), rola „niegrzecznego” chłopca, który kpi sobie z motoryzacyjnej poprawności politycznej. Recepta na emocje jest w tym przypadku prosta! Więcej cylindrów, więcej pojemności, a jeśli i to nie wystarczy, to dorzućmy jeszcze doładowanie. A to wszystko w autach, których konstrukcja ma już swoje lata. Bo Dodge Charger, czyli amerykański sedan klasy średniej i Challenger, czyli dwudrzwiowy muscle car o klasycznej formie, to samochody, które skonstruowano w czasach, kiedy marka Dodge należała do grupy Daimler-Chrysler i mimo amerykańskiego charakteru, mają w sobie całkiem sporą domieszkę niemieckich genów, w postaci płyty podłogowej i zawieszenia bazującego na rozwiązaniach Mercedesa z modeli W210, W211. Z Mercedesów pochodziły też niektóre komponenty elektroniczne czy skrzynie biegów. Po kolejnych liftingach i zmianach aliansów ta mercedesowska domieszka nieco się skurczyła, ale niemieckie geny pozostały – np. w formie skrzyń biegów ZF. Pojawiło się za to sporo detali, które przypominają te, które znaleźć można w aktualnych modelach Fiata. Jeździliście kiedyś Fiatem Tipo? O ile z zewnątrz Charger i Challenger wyglądają oszałamiająco, to w środku przypominają nieco ulubionego przez taksówkarzy Fiata. Tyle że nie ma to żadnego znaczenia, szczególnie jeśli pod maską pracuje kultowy, rdzennie amerykański silnik V8 Hemi. Pomińmy wersję 5.7 o mocy 370 KM czy silniki Pentastar V6 3.6. Po co decydować się na półśrodki? Prawdziwy Hot Wheels musi mieć pod maską co najmniej silnik Hemi 6,4 o mocy 492 KM (wersja SCAT PAC)! Mało? Może być więcej! V8 Hemi świetnie współpracuje z kompresorem – możecie go mieć wprost z salonu, jako wersję Hellcat o mocy ponad 700 KM, która sprawia, że to wielkie i ciężkie auto przyspiesza szybciej od niejednego sportowego motocykla. Co ciekawe, jeśli ktoś potrafi pohamować emocje i nie wciska gazu zbyt głęboko, to Challenger nadaje się do roli auta rodzinnego używanego na dłuższych trasach, które przy przepisowej jeździe spali niewiele ponad 10 l/100 km! Wciąż za mało? DODGE ma swój własny sklep z akcesoriami tuningowymi, a nawet z kompletnymi silnikami o jeszcze wyższych mocach. Co powiecie na wersję DEMON, która na odpowiednim paliwie osiąga ponad 1025 KM mocy z doładowanego V8 o pojemności 6,2 l?
Toyota GR Yaris: ten Yaris nie nadaje się do nauki jazdy
Niewielka, miejska Toyota to od lat bardzo ceniony model – popularny wśród początkujących kierowców, używany przez szkoły jazdy, emerytów, dostawców pizzy. W wielu miastach, jeśli chcecie skorzystać z auta na godziny, to z dużą dozą prawdopodobieństwa będzie to właśnie Toyota Yaris. Ale na pewno nie taka! Bo tym razem mowa jest o modelu GR Yaris, czyli o wersji przygotowanej przez zespół TOYOTA GAZOO Racing. Na pierwszy rzut oka da się zauważyć, że auto ma poszerzone nadwozie i obniżone zawieszenie, ale znacznie ważniejsze jest to, co kryje się pod nadwoziem. Jadowita Toyota napędzana jest wprawdzie „tylko” trzycylindrowym silnikiem, ale ma on moc 261 KM i 360 Nm momentu obrotowego. Dzięki temu, że samochodzik jest lekki, stosunek mocy do masy wypada rewelacyjnie – to tylko 4,9 kg/KM. Od 0 do 100 km/h GR Yaris przyspiesza w 5,5 s, prędkość maksymalna to 230 km/h. Napęd jest przekazywany na wszystkie koła, dostępne są 3 tryby jazdy pozwalające decydować o rozdziale mocy pomiędzy osiami. W trybie Normal jest to 60:40, w trybie Sport –30:70, a przy ustawieniu Track napęd jest rozdzielany równo między obie osie. Za dostrojenie napędu odpowiada tu zespół Tommiego Mäkinena!
Igor Kohutnicki / Auto Świat